O to właśnie chodzi w fotografii. O to, by uchwycić światło i emocje. Pora zatem na mistrza, którego prace poznałam niedawno i które w jakiś sposób wpisują się w to o czym myślę w ostatnich dniach. A myślę o tym co się z nami dzieje, gdzie podziała się wrażliwość, współczucie, zrozumienie, ludzkie uczucia.
Pedro Luis Raota był fotografem argentyńskim, bardzo cenionym i wielokrotnie nagradzanym.
Prawdziwym mistrzem fotografii, który odszedł o wiele za wcześnie.
Pedro Luis Raota urodził się w rodzinie rolników. Nie chciał studiować, marzył o fotografii. Sprzedał rower, by kupić swój pierwszy aparat fotograficzny. Technikę oswoił robiąc zdjęcia paszportowe. Pracował, szukał swojego środka wyrazu. Zaczął wysyłać swoje prace na różne konkursy i wystawy. Tą pierwszą, najważniejszą miał w Buenos Aires. Z czasem zdobył ogromną ilość nagród i wyróżnień.
To fotografia jakby z innej epoki. Czasów analogowych, godzin spędzanych w ciemni. I nie chodzi tu wyłącznie o technikę, ale też o pewną inną wrażliwość, inne wolniejsze i uważniejsze czasy.
A zdjęcia Raoty są piękne. Raz zobaczone, pozostają przed oczami na długo.
Jest tu uważność, czułość, głęboki humanizm, ale i surowe piękno. I całe mnóstwo emocji.
Prawda o człowieku, o świecie.
Swoistym znakiem rozpoznawczym argentyńskiego mistrza jest światło. Mocne światło i głęboki cień.
I choć fascynowała go fotografia barwna, to najlepsze jego zdjęcia są czarno-białe.
fot. Pedro Luis Raota