Taka okazja zdarza się niezwykle rzadko.
Dlatego kiedy tylko pojawiła się możliwość, Denise Grunstein nie wahała się ani minuty. Oto bowiem wnętrza Muzeum Narodowego w Sztokholmie miały zostać poddane renowacji. Opustoszały zupełnie, po raz pierwszy od 150 lat. Znakomity plan, świetna okazja, by zrealizować własny projekt artystyczny.
Był 2014 rok, kiedy szwedzka fotograf weszła do pustych przestrzeni muzealnych.
Zawsze niezwykle ważne w jej pracy było otoczenie, sceneria. Tu: pustka. Może ją wypełnić własnymi scenami.
Postanawia ingerować jak najmniej. Pozwolić pokojom, przestrzeniom być, istnieć, a zarazem jak mówi – pozwolić na małe zamieszanie w gdzieś w kącie. Oczywiście, słowa te to rodzaj kokieterii, bowiem kadry są przemyślane w każdym szczególe.
Swój projekt Denise Grunstein nazwała „1866”. To data otwarcia muzeum, jednak Grunstein mówi, by nie przywiązywać się za bardzo do tej daty, ona nie ma znaczenia. Ważniejsze są obrazy – spotkanie historii Muzeum, teraźniejszości i być może przyszłości.
Ogromne, puste przestrzenie. Duże okna, mnóstwo światła.
Te kadry mieszczą się pomiędzy fotografią a malarstwem olejnym.
Są niejasne, tajemnicze, niepokojące, surrealistyczne, ale i romantyczne.
Zasłonięte twarze postaci intrygują, a zarazem są swoistym komentarzem do pracy Grunstein, znanej w latach 80. i 90. portecistki. A obok zdjęć postaci – zdjęcia z renowacji i muzealne duchy. Przestrzeń wczorajsza, niedzisiejsza, żyjąca własnym tempem.
Projekt został zakończony, zwieńczyła go wystawa „A Face”,w 2015 roku, która odbyła się w Academy of Art w Sztokholmie, gdzie zaprezentowano również wcześniejsze prace fotografki.
fot. Denise Grunstein
A jeśli ktoś śledzi ten blog od dawna, to wie, że jej komercyjne prace pokazywałam na samym początku, kiedy nieśmiało zaczynałam wiele lat temu. Tak, powracają twórcy, powracają zdjęcia. Czy też może to ja powracam…