Kiedy jakiś czas temu pytałam przed czyim obiektywem chcielibyście się pojawić to swoją odpowiedź już dobrze znałam.
Chciałabym by zdjęcie zrobił mi Jeff Bridges.
I to z kilku powodów.
Pierwszy jest banalny: po prostu lubię Jeffa.
Drugi: bo okazało się, że fotografuje on już od dawna.
Trzeci: bo fotografuje bardzo specyficznym sprzętem.
Czwarty: bo dzięki temu aparatowi Jeff też mógłby być na zdjęciu (choć to nie najlepszy argument, bo przecież są i inne sposoby).
Piąty: bo zdjęcia robione Wideluxem są dość oryginalnym podejściem do fotografowania.
I tak dalej.
A teraz od początku.
Tak, jeśli nie wiedzieliście tego dotąd jeszcze to wiedzcie, że poza aktorstwem Jeff Bridges zajmuje się też fotografią. To bardziej hobby niż drugi zawód, ale efekty jego zabaw z Wideluxem są naprawdę interesujące (szczególnie dla kogoś kogo interesują kulisy powstawania filmów).
Bridges fotografuje to co dzieje się na planach filmowych produkcji w jakich akurat bierze udział.
Fotografia nie jest mu zupełnie obcą sprawą, bo już jako młody chłopak się nią interesował. Wybrał jednak ruchome obrazy – kino.
A od jakiegoś czasu, a dokładniej od momentu gdy w 1976 kręcił remake King Konga (i w ramach przegotowań do roli znów sięgnął po aparat fotograficzny) oraz swoich urodzin kiedy to dostał w prezencie od żony rzeczonego Wideluxa, Jeff dokumentuje życie na planie filmowym i nie tylko.
No dobrze, a co to jest ten Widelux? Dokładnie rzecz ujmując jest to 35mm Wide-Lux Camera.
Nie jestem mocna w technicznych specyfikacjach, ale najkrócej mówiąc jest to japoński aparat do zdjęć panoramicznych, dziś już nie produkowany (ciekawych odsyłam np. tutaj, ale też polecam poszperać w necie).
Tu tylko kilka wybranych zdjęć. Warto zajrzeć na stronę Bridgesa by zobaczyć więcej. Niejednokrotnie zdjęcia z planu pokazują żmudną pracę nad filmem, rozmowy, przymiarki kostiumów, próby, próbne zdjęcia.
A dla zainteresowanych – książka.
fot. Jeff Bridges
I like photo na facebooku – zapraszam.