Może właśnie teraz nastał ten moment, by napisać o fotografce, którą odkryłam już jakiś czas temu.
Nie jest chyba szeroko znana, przynajmniej w Europie. Co innego w Stanach.
Dla mnie jej życie i twórcza droga to przykład życia spełnionego, dobrego, fascynującego.
Zachwycił mnie jeden kadr (często tak bywa) i zaczęłam szukać. Chciałam zobaczyć więcej i wiedzieć więcej.
Pewnego popołudnia miałam już zarys tekstu, ale zabrakło czasu. Wiem, czasem wystarczy tylko pokazać zdjęcia, nie opowiadać nic więcej. Ale dla mnie równie ciekawe co fotografie jest jej życie. Dlatego pora odszukać notatki i opowiedzieć wam więcej.
Nazywa się Sheila Metzner i jest amerykańską fotografką.
Ale zanim nią została pracowała jako art director w jednej z nowojorskich agencji reklamowych.
Zacznijmy od początku. Urodziła się na Brooklynie, studiowała komunikację wizualną i zaczęła swoją zawodową karierę jako jedna z pierwszych kobiet – dyrektorek kreatywnych w dużej agencji reklamowej w Nowym Jorku w 1960 roku. To było miejsce gdzie na co dzień spotykała takich fotografów jak Richard Avedon, Melvin Sokolsky, Diane Arbus, Bert Stern, Bob Richardson i wielu innych. Już ta krótka lista robi wrażenie, prawda? Ale w tamtym czasie Sheila nie była jeszcze fotografem, była ich zleceniodawcą, współpracownikiem, którego celem było stworzyć obrazy na wskroś komercyjne.
W pracy spotkała także Aarona Rose’a, fotografa i swojego mentora, który opowiedział jej o piktorialistach i wprowadził w świat druku. To od niego przyjęła koncepcję, że wydruk jest równie ważny co sam obraz.
Trzeba pamiętać, że był to naprawdę inne czasy, nie było aż tak wielu książek czy albumów opowiadających historię fotografii z reprodukcjami dobrej jakości (dziś jesteśmy naprawdę szczęściarzami mając zarówno niezwykle albumy w oszałamiającej wprost ilości, jak i dostęp do internetu gdzie w kilka sekund możemy znaleźć dobrej jakości obrazy). Dla naszej przyszłej fotografki nauka fotografii odbywała się poprzez… aukcje w Sotheby’s albo Christie’s, które śledziła z uwagą. Dodatkowo, przez niemal dekadę zgłębiała tajniki zarówno fotografii jak i jej reprodukcji – tworzenia odbitek, wydruków.
Ta dekada była dla niej niezwykła i zarazem niezwykle intensywna. To był czas narodzin i przygotowań.
Niemal z dnia na dzień Sheila zostawiła znakomicie płatną posadę w wielkim mieście, wyszła za mąż i urodziła pięcioro dzieci. Z mężem wyprowadzili się na farmę niedaleko Woodstock. To były czasy wolnej miłości, muzyki i narkotyków, ale oni nie byli tym zainteresowani. Chcieli żyć po swojemu i tworzyć.
Wychowując dzieci (troje męża i pięcioro wspólnych), prowadząc domowe rodzinne życie, Sheila jednocześnie uczyła się fotografii. Fotografowała najbliższe otoczenie, swój świat, dzieci. Z czasem wypracowała także i opatentowała własną metodę tworzenia odbitek opartą na planotypach (Platinum Printing Process). Efektem był miękki obraz, cienie i wyrazista tekstura.
A kiedy uznała, że naprawdę jest gotowa, przygotowała kilkadziesiąt prac, które pokazała swojemu mężowi. Wybrała dwadzieścia dwa czarno-białe kadry, stworzyła własne wydruki, poszła do jednej z galerii i otworzyła swoją pierwszą indywidualną wystawę, zatytułowaną po prostu „Friends and Family”.
W 1978 roku nowojorska MoMA zaprezentowała wystawę „Mirrors and Windows: American Photography since 1960”, na której znalazło się jedno ze zdjęć Sheili Metzner. Szybko okazało się, że wystawa była dla niej nowym otwarciem, początkiem nowej kariery, tym razem jako fotografki i artystki. Została zatrudniona przez redakcję „Vogue” i ruszyły kampanie dla Valentino, Shiseido, Fendi, a do tego sesje zdjęciowe ze słynnymi osobistościami świata kultury.
Oprócz tego wielkiego świata mody i reklamy, Sheila starała się zachować równowagę, równolegle rozwijając własną osobistą fotografię. Interesował ją człowiek, świat natury, ale także miasto. I to nie tylko Nowy Jork, który od zawsze zdaje się być niezmiennie inspirującym miastem do fotografowania.
Jako fotograf mody pracowała według własnych zasad. Wypracowała swój własny sposób opowiadania o modzie.
„Vogue” zatrudnił ją jako artystkę, a komercja nigdy jej nie pociągała (znała ją doskonale z wcześniejszego życia). Nigdy nie chciała pracować jako fotograf reklamowy. Miała to szczęście, że mogła sobie pozwolić na osobistą wizję tego co miała fotografować.
fot. Sheila Metzner
Fotografia dla niej to była pewna idea, ale też – co ważniejsze – chwytanie życie, zatrzymywanie tego szczególnego momentu w czasie.
“Photography… in its most basic form is magic… This image, caught in my trap, my box of darkness, can live. It is eternal, immortal.”
Fotografia… u swoich podstaw to magia. Ten obraz, uchwycony w moją pułapkę, moje pudełko ciemności, może żyć. To jest wieczny, nieśmiertelny.
Dziś Sheila Metzner ma 80 lat i jest cenioną i szanowaną artystką amerykańską. Jej prace można znaleźć w kolekcjach tak szacownych miejsc jak The Metropolitan Museum of Art, The Museum of Modern Art, The International Center of Photography, The Getty, The Brooklyn Museum, by wymienić zaledwie kilka z nich.
Ze swoim mężem przeżyła szczęśliwie ponad 40 lat, wychowali razem ośmioro dzieci. Udało jej się stworzyć rodzinę i jednocześnie sztukę. Pozostała wyrazista, osobna. Z czasem wyruszyła w świat, przywożąc z podróży nowe zdjęcia.
z archiwum Sheili Metzner
Hm. Pisząc o Sheili mam wrażenie, że tworzę jakiś pobieżny szkic, że to za mało, by o niej stworzyć dobrą opowieść. Dlatego polecam poszukać jej zdjęć, zajrzeć na jej stronę, przeczytać rozmowę z nią, obejrzeć wywiad, zajrzeć do świata jej sztuki.
Sheila w obiektywie Herba Rittsa
Mnie ta postać zaintrygowała i zainspirowała.
Artystka, niezwykła, fascynująca osobowość.