No proszę, nie dalej jak przedwczoraj rozmawiałam ze znajomą o jej fotografii.
Rozmowa co prawda zaczęła się od mężczyzn: Szymona Brodziaka i jego wystawy w Starym Browarze (do połowy marca warto zajrzeć), poprzez Helmuta Newtona i tego jak obaj ci fotografowie postrzegają i przedstawiają kobietę w swojej pracy, na zdjęciach. Aż doszłyśmy do Alice Springs i jej prac, o których przez bardzo długi czas wiedziało niewiele osób. Ale tak to właśnie bywa, gdy jest się żoną słynnego artysty, czyż nie?
Można sobie długo i z pasją dyskutować o roli kobiety-partnerki wielkiego artysty, niemniej jednak jestem zdania, że wiele z tych kobiet, nawet jeśli równie utalentowanych, wrażliwych czy mądrych, po prostu nie miało możliwości, by w pełni rozwinąć swoją sztukę. Ponieważ tworzył on. A ona w tym czasie ogarniała mu życiowy chaos. Albo uważała, że jej praca może poczekać, jest mniej istotna. Ech, kobiety…
I są oczywiście chlubne wyjątki, które potwierdzą nam powyższą regułę – np. Georgia O’Keefie i Alfred Stieglietz, choć zauważmy jednak, że zasadniczo tworzyli w nieco innych dziedzinach sztuki.
Wracając do Alice Springs.
Nie była wątłą istotką, której życiowym marzeniem jest dopieszczanie geniusza. Była muzą, inspiracją swojego męża Helmuta Newtona, ale i jego partnerką, współpracowniczką, kobietą z charakterem i pasją. Z pewnością obserwując go, pracując z nim, wiele się nauczyła i dowiedziała i o fotografii, i o pracy z modelkami. I wyciągnęła własne wnioski.
Jej portrety, zwłaszcza portrety kobiet, są znakomite.
Alice Springs nie czaruje nas. Pokazuje kobiety takimi jakie je w danej chwili zobaczyła. Wiele z nich to osoby niezwykle piękne, jednak na ich twarzach maluje się smutek, melancholia albo inne emocje, niekoniecznie pozytywne. Tak jakby mówiły: tak, wiem jak to być kobietą, matką, jak być zachwycającą, jak być zmęczoną albo znudzoną, jak być radosną. Mnóstwo emocji niosą te portrety.
Są silne. Są słabe. Są kobietami.
Wydają się być sobą. Wydają się być prawdziwe.
Choć wiadomo, że to ułuda, każdy bowiem portret, każda fotografia to mniej lub bardziej zręczne kłamstwo.
Ale na chwilę porzućmy tę myśl i popatrzmy na kobiecość według Alice Springs, wizję jakże odmienną od tej jaką miał jej mąż.
Bardzo podoba mi się pomysł wrzucania w ułożoną przestrzeń portretu kobiecego elementu nieprzewidywalnego: dziecka. Które najczęściej nieco już znudzone, zmęczone wygina się w dowolnych pozach, stroi miny i zdarza się, że kradnie show.
Idealne dopełnienie portretu współczesnej kobiety.
Alice Springs czyli tak naprawdę June Newton ma dziś niemal sto lat.
Nigdy nie była tak sławna jak mąż, co jednak nie zmienia faktu przyjemności poznawania jej fotografii.
Jej spojrzenie na kobiety jest intymne, bezpośrednie. Patrzymy nie na ikony stylu, ale na ludzi, którzy mają cienie pod oczami, zmarszczki. Alice niejednokrotnie fotografowała je w ich domach, prywatnych wnętrzach, a nie w studio. To także z całą pewnością miało wpływ na efekt końcowy takiej sesji.
Szczególną uwagę lubiła poświęcać dłoniom artystek. Przyciągają one wzrok na równi ze spojrzeniem, twarzą postaci.
Alice Springs narodziła się pewnego dnia w Paryżu, w 1970 roku. Helmuta Newtona powaliła grypa i na sesję fotograficzną w zastępstwie pojechała Alice. Okazało się, że ma wrodzony talent, choć z zawodu była aktorką. Od tego momentu, przez lata 70., 80. i 90. tworzyła obok Helmuta, dokumentując jego pracę, ale też realizując własną. Nie miała ambicji, by być równie znana co jej mąż. Chociaż mogłaby.
A że jest możliwość by jej fotografie oglądać i podziwiać – korzystajmy.
I chętnie bym dodała – nie chowajmy się za męskimi plecami.
Talent nie jest zależny od płci. On po prostu jest.
fot. Alice Springs