Jeszcze trzy dni (do 14 września) potrwa wystawa w Paryżu, o której warto wspomnieć, a jeśli ma się możliwość – na którą koniecznie trzeba zajrzeć.

To wystawa fotografii Annie Leibovitz.

 

 

’Annie Leibovitz: a Photographer’s Life 1990-2005′ to największa dotychczasowa wystawa prac tej fotografki.
Prezentuje ponad 200 zdjęć.
Wystawa związana jest z wydaniem książki o tym samym tytule.
To opus magnum Leibovitz. Zapis jej życia osobistego i życia twórczego.

Książka powstała w czasie bardzo trudnym: po śmierci najbliższych jej osób – Susan Sontag i ojca.
Annie zaczęła przeglądać zdjęcia, porządkować je i ostatecznie postanowiła wydać książkę.

 

 

To album zupełnie niezwykły.
Bo o ile wiele jej zdjęć stało się sławnych, stało się ikonami XX wieku (jak przykładowo zdjęcie Johna Lennona i Yoko Ono, czy też zdjęcie ciężarnej Demi Moore)  to wciąż mnóstwo zdjęć pozostawało w archiwum prywatnym.
Z całą pewnością nie było jej łatwo tak się odsłonić, pokazać swoje życie. Ona przecież nie jest celebrity, ona fotografuje celebrity.

 

 

A są tu zdjęcia bardzo prywatne: ze wspólnych podróży z Susan Sontag, nagie zdjęcie jej samej w pozie Demi Moore, zdjęcia jej  rodziców, rodziny, dzieci – zdjęcia bardzo intymne, osobiste. Jest jedno z ostatnich zdjęć jej ojca, jest dokumentacja odchodzenia Sontag, jej zdjęcie pośmiertne.

 

 

A pomiędzy tymi fotografiami są dobrze znane portrety sławnych ludzi: aktorów, aktorek, piosenkarzy, polityków, a także innych fotografów (np. zdjęcie Avedona), architektów, artystów.
Bo jak mówi Annie: 'ja nie żyję podwójnie’.

Jej przygoda z fotografią zaczęła się w latach 70-tych od współpracy z magazynem 'Rolling Stone’.
Po mniej więcej dziesięciu latach przeszła do 'Vanity Fair’, z którym współpracuje do dziś.
Robi też kampanie reklamowe (ostatnio dla Vuittona).
W 2000 roku robiła zdjęcia do kalendarza Pirelli.
Realizuje też własne projekty, jak przykładowo album ’Women’ – portret zbiorowy amerykańskich kobiet (wybrane zdjęcia można zobaczyć tu), czy całkiem niedawno – ’American Music’.

 

 

Wokół jej fotografii unosi się nierzadko atmosfera skandalu.
Tak było całkiem niedawno w związku z sesją Miley Cyrus, kiedy padły oskarżenia o pornografię.
Nie pierwszy raz zresztą nie zrozumiano intencji Annie Leibovitz.

Zdjęcia Annie Leibovitz mają swój niepowtarzalny styl.
To są doskonałe portrety.

 

 

Według mnie ta fotografka ma tą niesamowitą umiejętność pokazania prawdy o portretowanej osobie.
Czasem ma się wrażenie, że ona tam po prostu tylko jest i rejestruje to co zastała. Ale to tylko złudzenie.
Leibovitz długo i bardzo dokładnie przygotowuje się do sesji zdjęciowych i doskonale wie, jaki kadr chce uwiecznić.
Choć nie zawsze jest to możliwe – jak w przypadku zdjęcia królowej Elżbiety na koniu. Choć i tak te zdjęcia, które powstały są niesamowite.

 

 

Sama Leibovitz przyznaje, że w portrecie czuje się dobrze, w przeciwieństwie do fotografowania pięknych pejzaży na przykład. I choć takie zdjęcia też robi, to przede wszystkim interesuje ją człowiek. Zawsze tak było.

 

 

Niektóre z sesji balansują na granicy kiczu, są sztuczne (choćby sesja dla parków rozrywki Disneya).

Wcale nie twierdzę, że wszystkie zdjęcia, które zrobi Leibovitz są doskonałe. Bo nie są. I dobrze.
Ale to i tak nie zmienia faktu, że podziwiam jej pracę, imponuje mi jej pracowitość, wyobraźnia i bezkompromisowość, niezależność. To fascynująca osobowość.
I uwielbiam jej zdjęcia.

 

 

Pamiętam pierwsze moje spotkanie z fotografiami Leibovitz.
Dostałam kiedyś kalendarz (i mam go do dziś). Były tam zdjęcia niezwykłe: męski i nieustraszony szeryf Clint Eastwood związany sznurem, niedostępna Catherine Denevue na moście w Paryżu, portret podwójny Davida Lyncha i Izabelli Rossellini, Demi Moore  z ubraniem namalowanym na jej ciele, czarna Whoopy Goldberg w białej wannie pełnej mleka… Pamiętam, pomyślałam wtedy, że ktoś ma super pomysły. Bo to nie tylko fajne foty, tam chodzi o coś jeszcze.
I zaczęłam się interesować Annie Leibovitz. I fotografią.
Tyle prywatnej wycieczki.

A o Annie Leibovitz można by pisać długo.
Ta notka to tylko drobiazg.

Na koniec – dobra wiadomość: jeśli ktoś nie zdążył na wystawę w Paryżu, to ma drugą szansę – wystawa będzie gościć w National Portrait Gallery w Londynie od października tego roku do stycznia 2009.