Ludzie zawsze byli ciekawi jak żyją inni ludzie.
Jak mieszkają, co jedzą, jak spędzają wolny czas?
A jeśli do tego byli gwiazdami Hollywood to ciekawość była tym większa i zgodnie z zapotrzebowaniem – zaspokajana. Fotografia była medium idealnym. System wielkich wytwórni filmowych od samego początku zatrudniał całe rzesze specjalistów od wizerunku i PR czy agentów prasowych. Cel był jeden: ukazać aktorów i aktorki doskonałymi i nieskazitelnymi niczym bogowie. Ostatecznie byli bogami srebrnego ekranu i bohaterami masowej wyobraźni.
Ale przecież byli też ludźmi, całkiem zwyczajnymi. Owszem, wielu i wiele z nich posiadało zapierającą dech w piersiach urodę i wdzięk, niejednemu i niejednej nie brakowało talentu i pracowitości. Ale byli normalnymi ludźmi, którzy prócz kariery pragnęli miłości, szczęścia, udanego związku. Publiczność kochała mit i wizerunek gwiazdy, ale z czasem pragnęła też dowiedzieć się jak na co dzień żyją mieszkańcy Hollywood. Zmieniły się czasy i „boskość” nie była już aż tak pożądana, wielkie wytwórnie zmniejszyły nieco wszechwładzę nad swoimi podopiecznymi, pojawiła się potrzeba nieco innych fotografii.
I był taki człowiek, fotograf, który pokazał ich z nieco mniej oficjalnej strony. Nazywał się Sid Avery.
I to trochę przykre i niesprawiedliwe, ale jego nazwisko z trudem odnaleźć można w historii zarówno kinematografii jak i fotografii. Może i trochę na jego własne życzenie, trudno orzec. Nigdy specjalnie nie zabiegał o sławę i blichtr.
A Sid Avery sportetował niemal wszystkie wielkie gwiazdy Hollywood lat 50. i 60. XX wieku: Elizabeth Taylor, Marlon Brando, James Dean, Dean Martin, Audrey Hepburn, Humphrey Bogart, Rock Hudson, Steve McQueen, Paul Newman…
Sid pozwolił sobie na prywatne spojrzenie. Ale nie jako paparazzi, bardziej jako przyjaciel domu i danego człowieka. Stąd naturalność, nieskrępowanie w obecności fotografa.
Anthony Perkins lekko znudzony patrzy w kamerę, Audrey Hepburn jedzie na rowerze do studia filmowego, Elizabeth Taylor w przerwie wystawia twarz do słońca, Rock Hudson myje swoje auto, Yul Brynner prezentuje kolekcję znaczków, Marlon Brando wynosi śmieci, Joanne Woodward pociesza męża własną wersją Oscara (którego Paul Newman nigdy zresztą nie otrzymał), Paul Newman smaży jajecznicę w swojej kuchni, Bogart ogląda z synkiem książeczkę przed kominkiem. I tak dalej.
Do tego dołożyć należy sceny z przeróżnych słynnych planów filmowych tamtych czasów, by wymienić na przykład: „Psychozę”, „Buntownika bez powodu”, „Olbrzyma”, „Przeminęło z wiatrem” czy oryginalną wersję „Ocean’s Eleven”. Tu praca polegała na dokumentowaniu pracy na planie, ale to właśnie tutaj spotykał i zaprzyjaźniał się z aktorami i aktorkami.
Poza tym jeśli akurat jesteś fanem Franka Sinatry to doskonale znasz jego kadry – to właśnie Sid jest autorem wielu portretów zdobiących okładki płyt Franka. Współpracowali ze sobą wielokrotnie.
Sid Avery urodził się w 1918 roku w Ohio, ale jako małe dziecko znalazł się wraz z rodzicami w Los Angeles, w Kalifornii. Był najmłodszym z sześciorga dzieci pary rosyjskich emigrantów. Jako chłopak był niezłym łobuzem, zafascynowanym samochodami. Z fotografią zaprzyjaźnił go wuj Max Tatch, którego pasjonowała fotografia krajobrazowa. Ale mały chwycił bakcyla i zaczął się uczyć fotografii. Po jakimś czasie asystował Gene’owi Lesterowi, a latach 30. otworzył własne studio fotograficzne w starym gabinecie stomatologicznym. A potem pochłonął go Hollywood.
na zdjęciu Sid Avery we własnej osobie; jego studio w Los Angeles
Miał aparycję urzędnika, za to cechowało go poczucie humoru, które wydaje się być bezcenną cechą każdego fotografa. Stwarzał komfort na planie i starał się zrobić wszystko, by fotografowani zapominali o tym, że robi im zdjęcia. Jasne, część kadrów była pozowana i ustawiana, ale jakoś tak się składa, że bardziej lubimy te niepozowane, naturalne.
Był cichym mistrzem, subtelnym, uprzejmym, konsekwentnym, choć nigdy nie posługiwał się podstępem. Sławni ludzie lubili go i darzyli zaufaniem. A jego zadaniem było w elegancki sposób wykraść chwilę, by móc pokazać ich osobowość, a nie ekranowy wizerunek.
Fotografie Sida, choć są ich tysiące, póki co złożyły się na dwie tylko książki. Pierwszą wydał sam, to „Hollywood at Home”. O wydanie drugiej zabiegał jego syn Ron, ukazała się w 2012 roku – „The Art of the Hollywood Snapshot”, 10 lat po śmierci Sida.
Warto te fotografie poznać, przypomnieć. Są pełne uroku czasów dawno minionych, które jednak znów są na fali (by wspomnieć powodzenie różnych retro seriali typu „Mad Man” na przykład).
Gwiazdy fotografował długo. Później zajął się również fotografią reklamową, a także filmami reklamowymi.
Stworzył też Hollywood Photographer’s Archive (HPA) – miejsce, gdzie można znaleźć prace hollywoodzkich fotografów. Przeglądanie tej bazy zdjęć też może być nie lada inspirujące.
fot. Sid Avery