Deborah Turbeville to najlepszy wybór na ten czas. Oniryzm, tajemnica, piękno w rozpadzie…
Była osobna przez całe swoje życie. Definiowana jako fotografka mody, uciekała od tego określenia, mimo, że przez większość swojego zawodowego życia była z modą związana. Ale przede wszystkim była artystką – tak zapamiętała ją Franca Sozzani, redaktor naczelna włoskiej edycji Vogue’a.
Turbeville zaczęła od bycia modelką i asystentką projektanki, by następnie pracować jako redaktorka mody w „Harper’s Bazaar”. Z hukiem wyleciała z redakcji za publikację kontrowersyjnych zdjęć Diane Arbus.
Współpracując z znakomitymi fotografami mody, sama zaczęła się interesować tą dziedziną. Była samoukiem. Gdy pokazała swoje prace Richardowi Avedonowi, ten zachwycił się szorstkością jej kadrów i zachęcił do dalszej pracy.
Pracowała między innymi dla Vogue’a, Harper’s Bazaar i New York Times Magazine, tworzyła kampanie dla Comme des Garçons, Guy Laroche’a, Valentino czy Calvina Kleina.
Jej fotografia wyglądała nieco staroświecko, niczym zdjęcia znalezione na zakurzonym strychu starego domu. Zwłaszcza jeśli porównamy je z prowokacyjnymi i seksownymi kadrami Helmuta Newtonem czy Guya Bourdina z tego samego czasu, czyli lat 70 i 80. XX wieku.
W zasadzie przez całe życie lawirowała pomiędzy modą a sztuką. Oprócz zleceń komercyjnych, edytoriali, z pasją i konsekwencją realizowała swoje projekty. Zawsze interesowało ją tworzenie atmosfery, a nie sprzedawanie ubrań poprzez zdjęcia. Nie znajdziemy u niej supermodelek ani znanych twarzy. Chciała, by jej zdjęcia żyły poza czasem i miejscem, niedookreślone i niedopowiedziane.
Jej fotografie cechuje niejednoznaczność. Są nierealne, eteryczne, nawiedzone, melancholijne. Turberville wolała ciemność, zamyślenie, obraz zamglony, niejasny. Nie znosiła jasnego światła. Jeśli było deszczowo i ponuro – dla niej oznaczało dobrą porę na sesję. Często też prześwietlała obiekty, fotografowała przez szybę, czasem pękniętą, brudną. Świadomie wybierała czarno-białą fotografię. (Inaczej bywało w projektach komercyjnych, ale o nich może innym razem).
A kiedy znalazła już swój obraz, zaczynała kolejny etap pracy nad nim.
Lubiła nieostrość, nierówne granice, szorstkie faktury, ziarno, błędy.
Ogromną uwagę przykładała do obróbki negatywu. Jej odbitki to kolaże, oprawiane w czerpany papier, zdobione odręcznymi tekstami. Te kolaże to filmowe pejzaże, opowieści.
W latach 80. współpracowała z Rei Kawakubo i jej Comme des Garçons, tworząc niezwykły projekt. Został on przypomniany przez MET w 2017 roku.
Prócz mody fotografowała też Wersal. Pokazała go w zupełnie innej odsłonie: puste przestrzenie z meblami przykrytymi prześcieradłami, pełne melancholii czasu minionego.
Zachwycił ją Sankt Petersburg i jego wyblakły blask. Do tego stopnia, że przez dekadę dzieliła swój czas między Amerykę i Rosję. Uczyła tam fotografii i realizowała swoje projekty.
Deborah Turbeville – zawsze pomiędzy modą a sztuką, nie pasując do żadnego z tych światów.
Pod koniec życia wydała kilka książek. Odeszła w październiku 2013 roku.
fot. Deborah Tuberville