„Pełna paradoksów”. To pierwsze słowa jakie usłyszymy z ekranu na temat bohaterki filmu. Paradoksalna czyli „pozornie prawdziwa lub zawierająca elementy sprzeczne ze sobą; niedorzeczna, absurdalna”. Czy taka właśnie była Vivian Maier? Kim była? Co po niej pozostało? O tym właśnie jest ten film. I nie tylko o tym.
„Szukając Vivian Maier” to opowieść o jednej z największych sensacji w świecie fotografii, a zarazem o jednej z większych tajemnic. To także opowieść o ciekawości, cierpliwości, pasji. Opowieść o geniuszu, samotności, wyborach. O pracy niani i pracy fotografa jednocześnie. Opowieść o Chicago i Amerykanach.
A przede wszystkim jest to film nie tyle o szukaniu ile o znajdowaniu, jak głosi oryginalny tutuł „Finding Vivian Maier”. Wszystko zaczęło się od aukcji i znalezienia skrzyni pełnej negatywów. John Maloof znalazł przypadkiem skarb, który zmienił całe jego życie.
Ale oglądając ten film pomyślałam, że tak naprawdę cała ta historia wydarzyła się dzięki niezwykłemu szczęśliwemu zbiegowi okoliczności. To przypadek sprawił, że John poszedł akurat na tę a nie inną aukcję i natrafił na stare negatywy. To przypadek sprawił, że John usiadł i przyjrzał się zdjęciom, uznał za dobre i nie pozbył się ich po prostu po tym gdy okazały się nieprzydatne do jego pracy. Przypadkiem okazał się właściwą osobą: inteligentną, wykształconą na tyle, by wiedzieć, że ma w rękach coś wartościowego. To przypadek sprawił, że wrzucając je w internet rozpoczęła się jego niesamowita przygoda, która z czasem stała się pasją i pracą na cały etat.
Bo choć John Maloof wygląda niczym przeciętny amerykański student, to łączy w sobie wiele cech, które bardzo się całej tej historii przydały: jest ciekawy, dociekliwy, bystry, wytrwały. Ma w sobie pasję, dzięki której świat mógł usłyszeć o kobiecie, o fotografce, która równie dobrze mogła przepaść na zawsze w gigantycznych amerykańskich przechowalniach albo zwyczajnie trafić na śmietnik.
Zatem John zabiera nas w swój świat i wraz z nim próbujemy znaleźć Vivian Maier. Zadanie nie jest szczególnie łatwe. A to czego się o niej dowiadujemy często zaskakuje, wpędza w konsternację. Pozornych sprzeczności, pustych miejsc i znaków zapytania jest całe mnóstwo. Nie zawsze dostaniemy odpowiedź.
Jedna rzecz pozostaje niezmienna. Jej fotografie.
Niezmiennie zachwycają, fascynują, wzruszają, opowiadają historie.
Historie smutne, śmieszne, ciekawe, banalne a jednak niepowtarzalne.
Vivian Maier była niezwykle bystrą i wrażliwą obserwatorką życia.
Nie bała się podejść blisko. Blisko ludzi, blisko życia. Nie odwracała się od scen nieprzyjemnych, wręcz przeciwnie.
Warto posłuchać tego co mówią o niej i o jej pracach znani fotografowie: Joel Meyerowitz i Mary Ellen Mark. Są pełni uznania dla jej talentu, wydaje się, że bez większych wątpliwości są skłonni wpisać ją do historii fotografii tuż obok wielkich nazwisk. A taki właśnie jest cel Johna Maloofa: by Vivian Maier nie tyle zaistniała, ile zajęła właściwe jej miejsce.
W filmie „Szukając Vivian Maier” przeplatają się dwa wątki. Jeden dotyczy dzieła Vivian, drugi – jej życia. Bo o ile jej fotografie są już znane i rozpoznawalne (choć wciąż znamy małą część tego co zdołał odnaleźć Maloof), o tyle sama fotografka pozostaje postacią enigmatyczną, ulotną i… pełną paradoksów. Słuchając opowieści jej podopiecznych i pracodawców z trudem udaje się nam odtworzyć jej portret. Chwilami trudno ją lubić. I choć Amerykanie określają ją przymiotnikiem „ekscentryczna”, oznacza to wszystko i nic tak naprawdę.
Vivian Maier była inna, była osobna, miała swoje tajemnice, swoją pasję i swoje wariactwa. Nie mieściła się w żadnym schemacie. Miała swój własny świat i pomysł na życie. Wykonywała pracę, która zapewniała jej utrzymanie i zarazem pozwalała realizować największą pasję: fotografować. Była dziwna, ekscentryczna, owszem, ale była też inteligentna, wrażliwa, ciekawa świata. Wydaje się, że przy innym zbiegu okoliczności mogłaby być znakomitym dziennikarzem, fotoreporterem.
Zaskakujący i pasjonujący to był seans, spotkanie z Johnem Maloofem i Vivian Maier.
Niezwykle rzadko zdarza mi się oglądać film dokumentalny w kinie, na dużym ekranie, z taką ciekawością. I co dziwniejsze, sądziłam, że nic mnie już nie zaskoczy, bo przecież tę historię znam, śledzę niemal od początku blog, a potem stronę Maloofa. A jednak… to spotkanie w kinie było niezwykle zajmujące. Pozwoliło nie tylko poznać całość opowieści o znalezieniu Vivian Maier, ale także nasunęło wiele refleksji na temat ludzkich wyborów, życia, sposobu bycia, relacji międzyludzkich. I także dlatego warto ten film zobaczyć, najlepiej w kinie. Bardzo polecam.
A ja czekam na ciąg dalszy, bo przecież prace nad spuścizną Maier wciąż trwają, negatywy są skanowane, odbitki przygotowywane, archiwum porządkowane. Być może za czas jakiś pojawią się nowe fakty, być może ktoś podejmie się napisania biografii Maier.
Póki co dostępne są pierwsze albumy z jej fotografiami, wystawy zdjęć jeżdżą po całym świecie, i także w Warszawie, w Leica Gallery można aktualnie obejrzeć zdjęcia tajemniczej Vivian Maier.
Warto znaleźć dla siebie Vivian Maier.
I like photo na facebooku – zapraszam.