Koloru mi trzeba. Intensywności.
I oto znajduję. Viviane Sassen – fotografka holenderska.
Jak się dowiaduję: jedno z najgorętszych nazwisk współczesnej fotografii.
W swojej pracy lawiruje pomiędzy modą a sztuką. Zrealizowała kampanie między innymi dla Miu Miu, Stelli McCartney i Louisa Vuittona, sesje modowe dla różnych magazynów, a zarazem jej fotografie pokazało nowojorskie MoMA na wystawie New Photography w 2011.
Zdecydowane kolory, mocne kontrasty, graficzny cień, geometria, surrealizm.
To kilka cech charakterystycznych dla jej fotografii.
Jako dziecko Viviane kilka lat spędziła w Kenii i ten czas wywarł wpływ na jej widzenie świata, postrzeganie światła. Choć jak mówi, inspiruje ją też rzeźba i malarstwo: Piet Mondrian, surrealiści. Początkowo studiowała modę, zaliczyła przygodę z modelingiem u Viktora&Rolfa, by ostatecznie przenieść się na wydział fotografii w Utrechcie. Nigdy nie żałowała tej decyzji.
Był czas gdy silnie fascynowali ją tacy artyści jak Nan Goldin, Larry Clark, Araki i Richard Billingham – to o nich napisała pracę dyplomową. O fotografach, którzy małą kamerą i wielką energią stworzyli intymne dokumenty o swoim własnym życiu. Wypróbowywała tę metodę także na sobie, w początkach swojej fotograficznej przygody.
I wszystkie te wspomniane tu wątki są widoczne, obecne w jej pracy.
Lubi zewnętrza, plener. Uważa, że tam więcej się może wydarzyć niż w studio, lubi niepewność tego co tam zastanie.
I kiedy zaczynam szukać informacji o Viviane, znajduję tę szaloną i nieszablonową sesję w tulipanach – „In Bloom” dla Dazed&Confused.
fot. Viviane Sassen
Tak, pamiętam, już ją widziałam. Nie spodobała mi się. Ale tak właśnie jest z fotografią czy też może sztuką Viviane Sassen. Irytuje, drażni, ale fascynuje. Potrzeba nieco czasu by ją sobie oswoić. Choć równie dobrze można ją odrzucić.
Prace Viviane Sassen można zobaczyć na stronie artystki i tutaj. Polecam też artykuł w „Guardianie”.